Kronika niedokończonej analizy

Albo jak opatrywać seks u aniołów według André Greena

Paweł W. Kaczałów

Wstęp

Astrea miała około 40 lat, kiedy pierwszy raz przyszła do mnie przed ponad dwu laty, 1 sierpnia 2002 roku, co było datą nieco niezwykłą dla rozpoczynania analizy, zarówno w Rosji, jak i we Francji.

Była to drobna, szczupła kobieta, o twarzy w kolorze ściany. Sposób, w jaki wynurzała się ze ściany przychodząc do mnie i jak się w niej roztapiała wychodząc z mojego gabinetu, powodował, że obawiałem się istnienia rysów paranoidalnych – czy to u mojej pacjentki, czy u mnie samego.

Pacjentka nawiązała ze mną kontakt dwa lata po przerwaniu analizy we Francji. O tamtej analizie nie dowiedziałem się niemal niczego, poza tym, że pacjentka przerwała ją, kiedy „przeniesienie stało się zbyt gorące”; jak zobaczycie Państwo później miałem powody, by nie dowierzać temu uczonemu stereotypowi. Myślę, że chodziło o analityka, który sam sobie nadał uprawnienia i że pacjentka wcale nie była analizowana.

Od początku byłem pod wrażeniem sekretów dotyczących jej osoby. Pomimo iż okoliczności, które przywiodły ją do analizy u mnie, dotyczyły przede wszystkim jej sytuacji zawodowej, to przez bardzo długi czas, nawet wówczas, kiedy w przebiegu analizy okoliczności te stały się nieaktualne, odmawiała powiedzenia mi, co to było właściwie za enigmatyczne Biuro, którym kierowała, a w którym czuła się tak źle, wręcz prześladowana. Sama była zdziwiona, chociaż nie tak bardzo, swoją odmową powiedzenia mi nazwy swojej firmy w Moskwie, która była przecież głównym tematem jej skarg…

Czuła się prześladowana przez pogłoski krążące w filii Biura w Moskwie – filii, którą sama utworzyła ponad dwa lata temu, podobnie jak w Centrali Biura w Paryżu. Te pogłoski, które tak ją irytowały, dotyczyły jej domniemanego homoseksualizmu. Skądinąd świetnie wiedziała, bez żadnej interpretacji z mojej strony, że jej samotny tryb życia i brak jakichkolwiek widzialnych czy słyszalnych śladów życia seksualnego, dawały jej kolegom podstawę do takich podejrzeń. Do rozpaczy doprowadzała ją wyraźna niezdolność do skorygowania opinii innych na swój temat. Analiza u rosyjskiego psychiatry w Moskwie, szczerze mówiąc egzotyczna dla paryskiej bizneswoman, była, więc owocem prawdziwej bezradności.

Na takich oto podstawach zdecydowaliśmy wspólnie o rozpoczęciu analizy.

Pacjentka miała bliźniaczą siostrę. Jej matka nie mogła i nie chciała mieć dzieci, i jak się wydaje, uległa życzeniu męża, godząc się na wspomagane medycznie zapłodnienie, a gdy urodziła bliźnięta, całkowicie przerosło to jej możliwości. Była ona bez wątpienia matką niezaangażowaną, „martwą matką”. Pacjentka nie pamiętała żadnego czułego gestu z jej strony. Podczas analizy przywoływała z wielką goryczą wspomnienia matki kokietującej mężczyzn, którzy byli klientami małej rodzinnej restauracji, prowadzonej ongiś przez jej rodziców.

Matka często zachowywała się gwałtownie wobec córek, a ojciec w tych sytuacjach nigdy nie interweniował, ani wobec córek, ani wobec żony.

Tym niemniej, to ojciec zapewniał – do pewnego stopnia – miłość macierzyńską, ojciec, któremu pacjentka aż do wieku czterdziestu lat ofiarowała swą bezwarunkową miłość. Charakter tej miłości przeszkadzał mi od początku analizy i przywiódł mnie wreszcie, po roku pracy, do podejrzenia kazirodztwa między ojcem a córką. Pacjentka nie była moim podejrzeniem ani zaszokowana, ani nawet zdziwiona, tylko obojętnym tonem oświadczyła, że nic szczególnego sobie nie przypomina, poza tym, że kiedy miała 5 lat w rodzinie coś się wydarzyło.

Rodzice nieoczekiwanie zawieźli obie córki do dziadków ze strony matki i wyjechali – do dziś nie wie, w jakim celu – samochodem do Paryża. Mieli poważny wypadek i spędzili kilka miesięcy w szpitalu. Wypadek ten, jak się wydaje, doprowadził do bankructwa ich małej restauracji i skłonił ich do przeprowadzki do innego miasta.

Podczas hospitalizacji rodziców dziewczynkom nie mówiono, co stało się z rodzicami. Podczas nieoczekiwanie przedłużonego pobytu u dziadków moja przyszła pacjentka rozwinęła dziwne objawy – rozbierała się do naga krzycząc, że w jej ubraniu są robaki. Była jednorazowo konsultowana przez miejscowego psychiatrę.

Jeśli chodzi o moje podejrzenie kazirodztwa między nią – od początku ulubioną córką ojca – a nim, nic sobie nie przypomniała, powiązała jedynie tę hipotezę ze wspomnieniem tajemniczej rozmowy między rodzicami, którą słyszała mając 12 czy 13 lat. Jej ojciec, przystojny mężczyzna, pożądany przez wiele kobiet, kłócił się z żoną i groził jej rozwodem; w pewnej chwili matka pacjentki sięgnęła po ostateczny argument, mówiąc mężowi:, „Jeśli ośmielisz się to zrobić, powiem wszystko policji”. Na tym kłótnia się zakończyła i kwestia rozwodu została na zawsze oddalona.

Jak się wydaje, bliźniacza siostra pacjentki grała rolę młodszej siostry, była bardziej wrażliwa i kobieca? Mając 18 lat wyszła za mąż, opuściła dom rodzinny i urodziła troje dzieci.

Oburzona pacjentka została z rodzicami sama o dwa lata dłużej. Odczuła małżeństwo siostry, jako zdradę, jako największy uraz w życiu. Ona, która od dzieciństwa była uważna za starszą z bliźniaczek, bardziej rozwiniętą intelektualnie i rywalizującą z chłopcami, rozrabiając z nimi bezustannie aż do wieku dojrzewania, okazała się nagle gorsza od „młodszej” siostry.

Podejrzewałem, że pacjentka była dla matki nieudanym chłopcem, czego pacjentka nie odrzucała, ale też nie podzielała w pełni. Z punktu widzenia relacji z obiektem sukces analizy był mizerny. Interpretowałem jej zawiść o penis, której zaprzeczała, ale którą później była zmuszona rozpoznać pod postacią chęci wykastrowania wszystkich mężczyzn, z analitykiem włącznie. Za tę moją przenikliwość zemściła się na mnie w wyszukany sposób, proponując mi, ni to rycersko, ni to urojeniowo, ni to humorystycznie wreszcie, by nie wchodzić do pokoju negocjacji – mojego analitycznego gabinetu – inaczej jak zostawiając broń za drzwiami; ja swoją też powinienem tam pozostawić… Zaśmiała się grzecznościowo, rozumiejąc moją trudność w skorzystaniu z tej honorowej propozycji, ale jej głos był spokojny i poważny.

Jej pierwsza przygoda seksualna, z algierskim chłopcem, która rozpoczęła się równie szybko, jak się zakończyła, była prawie rozmyślną prowokacją wobec uczuć jej ukochanego ojca, kombatanta wojny w Algierii.

Kiedy przyszła do mnie, utrzymywała jedynie oficjalne relacje ze swoimi podwładnymi oraz bardzo chłodne, wręcz wrogie relacje z francuską społecznością w Moskwie i ze swoimi przełożonymi i kolegami w Paryżu. Szczególnie wroga była wobec jednego kolegi stamtąd, którego posądzała o to, że jest głównym źródłem zniesławiających ją pogłosek oraz że ma ochotę na jej stanowisko w Moskwie.

Początki analizy były naznaczone skargami o powtarzalnym i obronnym charakterze. Jej odpowiedzi na moje uwagi były najczęściej podstępnie złośliwe. Niekiedy jej skojarzenia były dziwnie górnolotne, naszpikowane odniesieniami literackimi, prawdę mówiąc dość banalnymi, z których zapamiętałem tylko jedno, najczęściej powtarzane: „Mówi się, że Corneille pokazuje ludziom, jacy powinni być, a Racine, – jacy są.” Do mnie należało rozstrzygnięcie, któremu punktowi widzenia byłem bliższy. W przeniesieniu potykałem się w jej wypowiedziach o narcystyczną i bezuczuciową kontrolę.

Mogłem sobie wyobrażać, że jej życie seksualne ogranicza się do masturbacji, o której nigdy nic mi nie mówiła.

Pod koniec pierwszego trymestru analizy, w okolicach Bożego Narodzenia 2002, oświadczyła mi, że zamierza zwolnić się z pracy z nadejściem wiosny 2003 roku, co oznacza, że nie będzie dłużej powodów, aby pozostała w Moskwie. Miała wszystkiego dość, nie chciała również zostać we Francji, chciała znaleźć nową pracę na końcu świata. Odpowiedziałem jej, że jak się wydaje, chodzi jej o miejsce, gdzie nie będzie ryzyka psychoanalizy.

Nie miałem śmiałości, by dyskutować z nią prawdopodobne przyczyny, dla których nie mogła znieść przeniesienia na mnie. Według mnie, przeniesienie sprawiało, że podziwiała mnie bardziej niż swego ojca i nie mogła znieść zawistnych i seksualnych uczuć, których doświadczała względem mnie.

Poza tym, że czyniła złośliwe uwagi na temat kraju, w którym tymczasowo mieszkała, była zawsze bardzo czujna, gdy chodziło o moje aluzje na temat możliwego przeniesienia. W sposób raczej niezwykły jak na kobietę, nie wyrażała nawet przypuszczeń na temat uczuć, które mogłaby mieć względem mnie. Nie było mowy, aby opuściła sesję – chyba, że powodem były podróże służbowe – zawsze punktualna, rozpoczynała każdą sesję westchnieniem. Podobnie nie mogło być mowy, aby zaczęła inaczej, niż od jednej z niezliczonych złośliwych uwag na temat dziwactwa psychoanalitycznej procedury, zaprzeczając wszelkim uczuciom separacji i samotności. To nie znaczyło, że o mnie nie myślała, nawet więcej – ona o mnie śniła! Ale te jej przeniesieniowe sny – och! – Dawały mi do myślenia: czy to poczucie humoru czy sarkazm względem mnie? Oto jeden z nich: jestem w nim zawodnikiem sumo, stosującym swego rodzaju leczenie kręgów szyjnych; siedzę na huśtawce nad basenem, w którym są ludzie (zdrowi czy chorzy?), wyciągam ich z basenu jednego po drugim, chwytając za głowy i huśtam nimi w powietrzu, trzymając ich głowy w swoich rękach, po czym wrzucam ich do tego samego basenu.

Tylko konieczność płacenia mi za opuszczone sesje wielokrotnie doprowadzała ją do wściekłości. Na moją uwagę, że w ten sposób zaprzecza faktowi mojego istnienia, ku mojemu zdziwieniu odpowiedziała, że wydaje jej się, iż nie ma tu, obok niej, miejsca dla kogokolwiek, poza „jakimś rodzajem ektoplazmy”, który ma jej słuchać. 

Analizowałem swoje przeciwprzeniesienie i myślę, że moje ustępstwa, jeśli chodzi o ciągle odsuwaną datę jej wyjazdu i końca analizy oraz moje nieprzejednanie w sprawie płacenia za opuszczone sesje, były przez nią uznawane za wyraz ochraniającego, nie-intruzywnego, nie-kazirodczego Nad-Ja. Przy opuszczanych sesjach (oczywiście z powodu podróży służbowych!), musiałem wyznaczyć jej granice, powstrzymując się jednak od prawienia jej kazań . Dzięki temu, ona, która nigdy nie respektowała ojcowskiego autorytetu i w duchu gardziła wszelkimi prawami i zasadami, nawet tymi chroniącymi, umiała odzyskać od swoich przełożonych w Paryżu wszystkie pieniądze, które Firma była jej od kilku lat winna; w końcu, więc była mi za to wdzięczna.

Mijały miesiące, a ona zdawała się robić wszystko, aby odsunąć datę swego powrotu do Francji. W ten sposób ewentualny wyjazd był nieustannie odraczany, najpierw do jesieni 2003, potem do początku wiosny 2004, w końcu do jesień tego samego roku.

Jej skargi na zniesławiające pogłoski i irytujących kolegów ustąpiły miejsca rozważaniu wielkościowego procesu, który toczył się w głębi jej duszy: Astrea przeciw Całemu Światu. Astrea wrzała gniewem, również przeciw swemu analitykowi, była przekonana, że jej nienawidzę. Niekochana pokorna owieczka okazywała się wyniosłą wilczycą, przepełnioną złością i nienawiścią. Jej chęci obrony zamieniały się w chęć zemsty, czemu niejednokrotnie towarzyszyły wybuchy śmiechu. Wciąż czuła się jak oblężona twierdza, ale śmiejąc się wyznała, że „wejścia do tej twierdzy nie strzegą hostessy”.

Przebieg analizy został zaznaczony, przez co najmniej dwa rozegrania w działaniu, obydwa związane z zakładanymi datami jej wyjazdu.

Pierwszy raz, dokładnie w dniu, kiedy miał nastąpić jej pierwszy niezrealizowany wyjazd, na wiosnę 2003, wchodząc do swego domu pozwoliła ukraść sobie torebkę. Straciwszy francuski paszport i rosyjską wizę, powinna była powrócić do Francji. W zasadzie mogła chcieć już nie wracać do Rosji, grając rolę ofiary, tymczasem niezwykle szybko poradziła sobie z wyrobieniem nowych dokumentów.

Gratulowałem sobie, że moja psychoanalityczna „pułapka” mimo wszystko działała.

Coś zaczęło się zmieniać w jej wakacyjnych podróżach, jednej bardziej zaskakującej od drugiej. W zasadzie spędzała je sama, nie afiszując się z zamiarami spotkań czy przygód. Tymczasem… Po powrocie z letnich wakacji w 2003 roku, ku mojemu zdziwieniu, powiedziała, że podczas pobytu w Jordanii miała satysfakcjonujące stosunki z wojskowym belgijskim, a więc pochodzącym z kraju, o którym Francuzi uwielbiają opowiadać historie. Ta historia działa się daleko ode mnie, nigdy nic podobnego nie zdarzyło się w mieście, w którym oboje mieszkaliśmy. 

Związek ten nie miał ciągu dalszego.

Drugi raz, w dniu przewidywanego wyjazdu w marcu 2004, czułem się nieco zakłopotany myślą o „pułapce”, ponieważ pacjentka złamała nogę u wejścia do swego domu, w tym samym miejscu, gdzie rok wcześniej została napadnięta. Postanowiła zostać w Rosji, by upewnić się jeszcze, co do funkcjonowania Biura i… By leczyć się u rosyjskiego chirurga i rosyjskiego psychoanalityka. Niemniej leczenie chirurgiczne wymagało miesięcznej przerwy w analizie, zaś zdarzenie to pozwoliło jej zaakceptować już znacznie mniej oficjalną pomoc ze strony kolegów z pracy, którzy przychodziliby się nią opiekować w domu – niezdobytej dotąd twierdzy. Zgodziła się również na masaże nóg, które potem zaczęła porównywać z naszymi sesjami.

Jak to często bywa u pacjentów dotkniętych kompleksem martwej matki, dawała ona dowody przedwczesnych zdolności sublimacyjnych i miała znaczące osiągnięcia zawodowe już przed analizą, ale pycha i wrogość, z którymi się obnosiła, nie pozwalały jej osiągnąć satysfakcji ani na gruncie psychicznym, ani nawet finansowym?

Zimą 2004 roku jej praca została nadzwyczaj doceniona przez władze ważniejsze od tych w Głównym Biurze w Paryżu, a także przez jej kolegów z owego Biura, tak, że pacjentka przestała dalej odmawiać komunikowania się z nimi i zachowywać się jak samotny rycerz. Przy tej okazji, jakby przez przypadek i z pewnym żalem, powiedziała mi wreszcie nazwę swego przedsiębiorstwa. (Nie, nie był to „basen”, jak się we Francji nazywa służby wywiadowcze.)

Zaczęto ją wysyłać na konferencje dotyczące jej pracy w Rosji, do różnych francuskich miast: były to jej pierwsze publiczne wystąpienia, a jej publiczność była nie byle, jaka.

W końcu doszło do tego, że porozmawiała ze swoim przełożonym o pogłoskach na temat jej rzekomego homoseksualizmu, została uspokojona i natychmiast zaczęła żałować, że poruszyła ten temat, który tak ją krępował i który zaraz po poruszeniu go na poziomie oficjalnym wydał jej się nieznaczący. Zasugerowała nawet, by kolega z Biura paryskiego, ten sam, którego opisywała mi, jako swego głównego wroga, został jej następcą w Filii Biura w Moskwie, tej, którą sama stworzyła. Ostatnie dwa tygodnie przed wyjazdem przekazywała mu pałeczkę, nieznacznie tylko zrzędząc na niego na kozetce, raczej zakłopotana myślą, że pamiętam jej wcześniejsze, na poły urojeniowe skargi. Litościwie jej o nich nie przypominałem.

Kolejną podróżą była od dawna przygotowywana podróż do Indii tego lata, której nieświadomego znaczenia nie znałem, ponieważ żadna wiarygodna hipoteza nie pojawiła się w moim psychoanalitycznym umyśle.

(Zastanawiałem się czy jedzie do Indii, by znaleźć się w kraju, który nie zna chrześcijańskiego odrzucenia seksualności. Ale milczałem, bo moje hipotezy, mimo że „popędowe”, wydawały mi się banalne i intelektualizujące.)

Opowiadała mi o swoich wakacjach po powrocie, w początkach sierpnia ostatniego roku, jak zawsze dwuznaczna i pokrętna, nie wymieniając imion ani miejsc.

Oczywiście erotyczne indyjskie dzieła nie pozostawiły jej obojętną. (Pomyślałem: „Nie było tam Belgów?”, – Ale przemilczałem moje koszarowe dowcipy.)

Kiedy opowiadała mi o zwyczajach pogrzebowych Hindusów, jej głos zaczął drżeć. Nie powiedziałem jej, że zgadłem, że opowiada mi sceny znad brzegów Gangesu, ale powiedziałem, że ci ludzie umieją obchodzić żałobę po swoich rodzicach. Załkała jak nigdy dotąd.

Potem opowiedziała mi, tak samo napiętym głosem, że w Indiach, dowiadując się o najwyższej trójcy hinduskiego panteonu odkryła, że są tam tylko świątynie poświęcone dwóm podrzędnym wcieleniom – Opiekunowi i Niszczycielowi, a nie ma ani jednej świątyni poświęconej najważniejszej postaci, Stwórcy. Dei ignoti! Nie powiedziała mi ich imion i tym samym postawiła moją pamięć przed gwałtownym wyzwaniem, ponieważ przeczuwałem, że oprócz tego, bym zrozumiał znaczenie tego, co mówiła, chodzi o to, by dowieść mi, że nie wiem. Pacjentka dociekając, dlaczego nie ma żadnej świątyni Stwórcy, w końcu poznała odpowiedź: Stwórca stworzył najpierw kobietę, tak piękną, że nie mógł oprzeć się swemu pragnieniu, by z nią spać. A ponieważ stworzenie to było w pewnym sensie jego córką, za ten niewybaczalny błąd nie jest czczony w świątyniach.

Interpretowałem, że była bardzo poruszona historią Brahmy (usłyszałem westchnienie ulgi – miałem odgadnąć imię), ponieważ odniosła ją do własnej historii z ojcem.

Dla psychoanalityka przykrym był fakt, że abstrahując od „historii belgijskiej”, praca z jej psychiką nie przyniosła żadnej zmiany w jej abstynencji seksualnej. Ale wreszcie libido stało się słyszalne. Zgodnie ze swoim zwyczajowym sposobem nawiązywania relacji, rozpaliła uczucia francuskiego kolegi, z którym przez cały ubiegły rok lubiła rozmawiać wieczorami, bez najmniejszego pragnienia, bez najmniejszej seksualnej ekscytacji, bez najmniejszej ochoty na urzeczywistnienie. Opanowanie tłumiło wszelkie przejawy pragnienia. Ale wyjazd tego kolegi do Francji przed kilkoma miesiącami, tuż przed jej podróżą do Indii, bardzo ją zasmucił, wbrew wszelkim oczekiwaniom, chociaż nie zrobiła nic, by go odzyskać… Poza tym, że wreszcie zdecydowała się podążyć tą samą drogą, co on. Czyżby nasza niezakończona analiza była przepowiednią utraty opanowania?

Analityk długo czekał na okazję, by zająć się sceną pierwotną, lecz okazja ta pojawiła się z wielkim opóźnieniem. Odtworzeniu w analizie, z dużym prawdopodobieństwem, sceny pierwotnej, gdy siostry bliźniaczki leżały w swoim pokoju na parterze i słyszały skrzypienie łóżka (jak bardzo podniosła przy tym głos!) rodziców na piętrze, towarzyszył niewypowiedziany wstręt. Ich rodzice, młodzi i rozpaleni, mieli zwyczaj pozbywać się dzieci, kładąc je spać, po to by móc w spokoju oddawać się rozkoszy. Oczywiście intymne stosunki rodziców były pokryte całkowitą niepamięcią, spowodowaną wyparciem, ale za to pacjentka nigdy nie mogła zasnąć bez korków w uszach.

Rozpoznała, że za jej racjonalizacjami w rzeczywistości leżała dziecięca nienawiść do płciowości rodziców i w ogóle dorosłych, ta nienawiść, która przeszkadzała jej w wyrażaniu libido, a także narcystyczna pycha dziecięcej czystości, o ascetycznych i sadomasochistycznych konsekwencjach.

A zatem…..

Sesja z soboty 4 września 2004 ROKU, WYBRANA na chybił-trafił

Przedostatni tydzień analizy

Astrea: (Kładzie się, milczy, wzdycha, jak zawsze na początku.)

P.K.: Yhm.

Astrea: Znowu nie wiem, od czego zacząć, wydaje się, że wszystko już się wyczerpało, wszystko jest zbadane, nie ma już, o czym mówić.

P.K.: (Odpowiadam prowokacją na prowokację, co już od dawna stało się między nami zwyczajem.) 

To znaczy, że jest Pani już martwa.

Astrea: To tak jak z Minotaurem, trzeba ciągle nowego, trzeba świeżej krwi, której ja już nie mam.

P.K.: (Czy to ja jestem Minotaurem? Zostawmy to.)

Astrea: Nie mam ochoty mówić, robić spektaklu, mam tylko chęć powiedzieć, że to zamknięty rozdział, że nie mam ochoty na nic. 

P.K.:, (Co nieco zdesperowany przez ten złośliwy początek, uchwyciłem się przeczenia.) 

Ochota na nic to jednak ochota. 

Astrea: Cha-cha.

P.K.: (Podziałało, ruszyliśmy z miejsca.) 

Nawet bardzo kusząca.

Astrea: Tak, to mój sposób, nie mieć ochoty na nic, za wszelką cenę.

P.K.: I ten sposób dużo Panią kosztuje.

Astrea: Może, ale to pewny sposób.

P.K.: Yhm.

Astrea: Być może coś w życiu tracę, ale czuję się przez mój sposób chroniona na tyle, że to mi daje bardzo szczególne widzenie rzeczywistości, może omijają mnie dobre rzeczy w życiu, ale unikam ryzyka, być może taka wizja rzeczywistości nie jest do końca prawdziwa, ale to moja rzeczywistość.

P.K.: Fałszywa rzeczywistość, co za oksymoron!

Astrea: Cha-cha. Tak, a nawet, kiedy pomyślę o tym, co tutaj mówię, wiem, że nie mówię wszystkiego i że nadal gram w udawanie.

P.K.: Bez wątpienia, tym niemniej wydaje mi się, że przywykła Pani mówić prawdę.

Astrea: Myślę, że tutaj popuściłam nieco pasa.

P.K.: Popuścić pasa, to ma wiele znaczeń.

Astrea: Mówię w zwykłym znaczeniu, to znaczy, że lżej się oddycha, że tak nie ściska.

P.K.: Popuszczenie pasa ma dla kobiety jeszcze inne znaczenie, trochę przestarzałe, ale w języku Średniowiecza całkiem zwyczajne.

Astrea: W Średniowieczu mówiono raczej o pasie cnoty.

P.K.: Yhm.

Astrea: (Długie milczenie.)

P.K.: (Cnota na pomoc wezwała Milczenie. Powiedzieć? Ale – dajmy spokój dowcipom.)

Astrea: Myślę, że nasza praca rozluźniła kilka obron, obron ze słomy czy drewna, jak w bajce o trzech świnkach, ale zostaje mi obrona z kamienia, której się trzymam.

P.K.: Hm. 

(Czy to ja jestem Wilkiem? Dziś ten prześladowczy klimat z początku sesji daje się odczuwać dłużej niż zazwyczaj w ciągu ostatniego pół roku.)

Astrea: Myślę, że udało mi się wyrwać morzu jakiś kawałek terenu, oddzielić go wałem.

P.K.: Morze też ma wiele znaczeń. 

(Gra słów: la mer – morze, la mère – matka. Przyp. tłum.)

Astrea: Myślałam o tym, co robią w Holandii.

P.K.:, Co nie przeszkadza, że to mogłoby znaczyć wyrwanie terenu matce.

Astrea: Wydaje mi się, że dokądkolwiek bym nie poszła, zabiorę ze sobą ten znany teren mojej rodziny.

P.K.: Swoją miłość do niej.

Astrea: Nie zgadzam się. Dlaczego to zawsze wraca, chociaż myślałam, że cała moja miłość, wszystko, co jest pozytywne we mnie, miałam dla ojca, a dla matki miałam tylko to, co negatywne?

P.K.: Wciąż nie chciała Pani słowa miłość, ale to samo można powiedzieć o namiętności czy o miłonawiści [l’hainamoration], o której mówił Lacan? Czy zna Pani przysłowie, które mówi, że miłość od nienawiści dzieli tylko jeden krok?

Astrea: Tak, znam, ale wobec matki odczuwałam tylko urazę iserdeczny żal.

P.K.: Serdeczny – pochodzi od serca?

Astrea: Tak. Być może to chęć, by otrzymać coś, co mi się należy.

P.K.: Szalona nadzieja.

Astrea: Chacha cha. Myślałam o…

P.K.: (Ryzykując zgadywanie.) 

Ja też o tym myślałem.

Astrea: We Francji są wierzyciele rosyjskich pożyczek.

P.K.: Yhm.

Astrea: Wciąż marzą, że odzyskają swoje należności i co więcej, liczą je z procentami, przez co w ich oczach dług staje się coraz większy. Spędzają życie na podtrzymywaniu nadziei na zwrot długu, chociaż to nie może odwrócić zła wyrządzonego ich zrujnowanym przodkom, nie naprawi zła. Tak spędzają cały swój czas, czas, z którego mogliby korzystać w inny sposób. Jeśli chodzi o mnie, to jest jeszcze prawdziwsze, ponieważ o ile Rosja jest w zasadzie w stanie spłacić wierzycieli, o tyle zło, które mi wyrządziła matka, jeśli mi je wyrządziła, bo nasze życie rodzinne było w sumie dość banalne, nie byłyśmy ani na ulicy, ani w sierocińcu, to zło nie było wielką zbrodnią… Jeśli moja matka próbuje teraz naprawić to zło, to nie będzie to możliwe, nie jestem już dzieckiem, jest za późno i jednak, jeśli chodzi o zło doznane w dzieciństwie, to jestem aż przesadnie zawzięta.

P.K.: (Trzeba jednak tłumaczyć die Nachträglichkeit, jako urazę lub resentyment, naznaczenie wsteczne nie oddaje jego istoty.) Hm.

Astrea: Mówię Panu to wszystko, a jednak to nie znaczy, że straciłam nagle nadzieję i urazę.

P.K.: Traci się je jedynie podczas żałoby.

Astrea: Czy mam czas?

P.K.: Wrócimy do tego.

Astrea: Yhm.

Ostatni tydzień niedokończonej analizy

Sesja ta pozwoliła mojej pacjentce po raz pierwszy zobaczyć siebie, jako edypalną córkę, dla której największym niebezpieczeństwem było utracić miłość matki. Musiała być posłuszna jej zakazowi kochania mężczyzny, bo to znaczyło bycie niedobrą dla mamy. Interpretowałem jej pragnienie zachowania miłości matki, miłości – całkowicie homoseksualnej – jednej kobiety do drugiej, skąd wywodziła się jej ustawiczna obawa, że jest podejrzewana o homoseksualizm. Była głęboko poruszona tą interpretacją, która otworzyła jej oczy. Jej miłość do matki pociągała za sobą także poświęcenie jej całej kobiecości, w nadziei, że osiągnie przewagę nad ojcem, nad wszystkimi ojcami, nad wszystkim mężczyznami, z którymi tak mocno rywalizowała przez całe swoje życie.

Do końca pozostały nam trzy sesje.

Opowiadała mi z zażenowaniem jak jej stosunki z rosyjskimi podwładnymi w Biurze zmieniły się od czasu jej wypadku, gdy przychodzili oni do niej do domu, by się nią opiekować, przynosili jej smakołyki i oddawali osobiste przysługi. Teraz żałowała, że nie mogła do tej pory odpowiedzieć na ich propozycję zorganizowania dla niej małego pożegnalnego przyjęcia; to jej zachowanie wydawało jej się teraz nieadekwatne. Ironizowała, że nie muszę jej mówić, że to jest nieadekwatne, sama widzi to, czego nie mogła zauważyć w swej „sztywności” (jej ramiona uniosły się, kiedy wypowiedziała to słowo), która była w niej przed dwoma laty.

Nie wiedziała jeszcze, co będzie robić po powrocie do Francji. Czy będzie kontynuować analizę? Zauważywszy tytuł „La Folie privée” André Greena w mojej bibliotece, od razu poczuła, że ta książka dotyczy jej przypadku; podczas ostatniego służbowego pobytu w Paryżu zaopatrzyła się w tę książkę i wiele innych książek psychoanalitycznych, by mi powiedzieć następnie: „Zdałam sobie sprawę, że psychoanalitycy są o wiele sprytniejsi niż myślałam!” W każdym razie wydaje się, że nie było już mowy o natychmiastowej ucieczce na koniec świata.

Podążając za skojarzeniami dotyczącymi końca analizy, sama dziwiła się, że musiała przyjechać aż tutaj, do tego kraju „jednak trochę na uboczu”, by podjąć analizę. Przypomniała sobie włoską baśń o marynarzu, który przez całe życie uciekał przed rekinem, który miał go zabić i ścigał go po wszystkich morzach. Wreszcie marynarz się poddał, opuścił swój statek i spotkał się z rekinem sam na sam w szalupie. A rekin zapytał:, „Dlaczego wciąż uciekasz przede mną? Mam zadanie, aby oddać ci skarb!” W tej baśni opowiedzianej rekinowi kozetki, którym byłem dla niej, mogłem stwierdzić przeniesienie powierzchownie ojcowskie, z oznakami wdzięczności.

Byliśmy daleko od narcystycznej i bezuczuciowej kontroli, która naznaczała w przeszłości jej wypowiedzi, Astrea weszła do ostatniej sali Pałacu Tajemnic! Rekin zawierał w sobie fallus, a z nim – wszystkie agalmatyczne skarby! [„Agalmatyczny” – neologizm Jacques Lacana, zaczerpnięty z greckiego słowa „agalma”, jakim posługiwał się Platon dla określenia skrzyni na kosztowności w kształcie posągu.]  Wo Es war soll Ich werden. Gdzie To było, powinno stać się Ja.

Ale pacjentka odchodziła nie znając tych najgłębszych aspektów przeniesienia. Będąc morskim potworem, byłem również posesywną matką, która chciała na zawsze zatrzymać ją na kozetce, by żądać od niej rozliczeń i czeków.

Pozostało pozwolić narodzić się w niej krótkiemu ludzkiemu bytowi, akceptującemu ryzyko kochania, cierpienia, nieprzestającemu pragnąć.

Nie śmiałem rozpoczynać intelektualnych interpretacji, z powodu braku czasu, by je przepracować. Interpretowałem aluzyjnie – metaforą [w oryginale „parole-action», czyli „słowo-czyn” – przy. tłum.]: Odparłem, że w baśniowym sensie obierała dobry kierunek, ponieważ Paryż jest uznany za siedzibę wielu psychoanalitycznych rekinów. (Nie powiedziałem jej, że są oni jeden bardziej agalmatyczny od drugiego!) Roześmiała się krótko i tą optymistyczną nutą zakończyliśmy. Po wypisaniu mi ostatniego czeku, poprosiła o podanie jej adresu i telefonu autora „La Folie privée”. Adieu.

Cytowane dzieła AndrÉ Greena

Le Narcissisme morale (1969) // Narcissisme de Vie, Narcissisme de Mort, wyd. Les Éditions de Minuit, 1983, s. 177-207

La Mère morte (1980) // Narcissisme de Vie, Narcissisme de Mort, wyd. Les Éditions de Minuit, 1983, s. 222-253

Le Temps éclaté // rozdz. 10. « L’objet et la pulsion » i rozdz. 11 « De la liaison et de l’autre », wyd. Les Éditions de Minuit, 2000, s. 119-155

Autoryzowane przełożenie z francuskiego: Agnieszka Makowiecka

W: VII Krajowa Konferencja Polskiego Towarzystwa Psychoanalitycznego. „Popęd życia, popęd śmierci: konflikt popędowy, jako obszar pracy analitycznej”.  – PTA, – Warszawa, – 2005, – str. 1-16.